O Islandii mówi się, że jest krainą ognia i lodu…To prawda, bo chyba niewiele jest miejsc na ziemi, gdzie lodowce sąsiadują z wulkanami, gdzie jednego dnia, nie pokonując setek kilometrów można zobaczyć wspaniałe wodospady, kratery, gejzery, góry i morze… Islandia to krajobrazowy raj, chyba nie byliśmy jeszcze w takim miejscu na ziemi, gdzie można nacieszyć oczy tak wieloma pięknymi widokami w tak krótkim czasie. Ale od początku … na Islandii spędziliśmy zaledwie 4 dni – były to krótkie dni, ponieważ słońce wstawało o 9, a zupełnie ciemno robiło się już o 18 tej. Naczytaliśmy się sporo o nieprzewidywalnej pogodzie na wyspie, dlatego gdy uzbrojeni w super ciepłe ubrania i buty wylądowaliśmy w środku nocy na lotnisku w Keflaviku nie przeraził nas fakt, że deszcz leje niemiłosiernie… Z lotniska odebrał nas przedstawiciel polskiej firmy zajmującej się wynajmem aut i kiedy szybko załatwiliśmy wszystkie formalności wsiedliśmy w naszego zaopatrzonego w kolce na oponach Dustera i postanowiliśmy pojechać nocą w najdalsze miejsce, do którego planowaliśmy dotrzeć podczas naszej wyprawy. Lało, było ciemno i nigdzie nie udało nam się znaleźć otwartego lokalu z kawą… lekko nie było, ale kiedy dotarliśmy kawałek za miejscowość Vik zaczęło świtać i naszym oczom zaczęła ukazywać się …Islandia. Nasz pierwszy wschód słońca był naprawdę spektakularny i zapierający dech w piersiach….
Na Islandii dróg nie ma za wiele, tym bardziej kiedy o tej porze roku większość tras jest niedostępnych, wybór mieliśmy dość mocno ograniczony – do głównej drogi obiegającej całą wyspę dookoła tzw. islandzkiej jedynki. Trasa jest przepiękna, ale nie łatwo się po niej jeździ, ponieważ widząc to co mija się za oknem nie sposób nie zatrzymywać się co chwilę… z tego też powodu droga znacznie nam się wydłużyła 🙂
Spora cześć naszej trasy biegła wzdłuż ogromnego lodowca Vatnajokull, który w pełnym słońcu i na tle niebieskiego nieba wyglądał naprawdę wyjątkowo, ale nie on był naszym dzisiejszym celem…
Po bardzo wielu postojach na zdjęcia, po wypiciu upragnionej kawy i zjedzeniu drugiego śniadania dotarliśmy wreszcie na miejsce, które najbardziej chciałam zobaczyć będąc na Islandii – do Jokulsarloń, gdzie znajduje się tzw. Diamentowa plaża… i chociaż wcześniej widziałam kilka zdjęć z tego miejsca, żadne nie jest w stanie nawet w połowie oddać tego, co można zobaczyć na żywo, tym bardziej kiedy świeci słońce
Na zakończenie naszego pierwszego dnia na Islandii udało nam się jeszcze zajrzeć do Parku Narodowego Skaftafell, gdzie po około godzinnej, przyjemnej trasie pod górę mogliśmy podziwiać jeden z najpiękniejszych wodospadów na wyspie – Svartifoss.
Drugi dzień na Islandii rozpoczęliśmy wyprawą na lodowiec. Ponieważ po lodowcu nie wolno spacerować bez przewodnika, na wycieczkę pojechaliśmy z jedną z lokalnych firm z Vik. Trasę do lodowca, bardzo dziką i nieprzewidywalna przemierzyliśmy ogromnym jeepem. Potem zaopatrzeni w kaski i raki rozpoczęliśmy naszą wspinaczkę. Co ciekawe, lodowce z daleka wyglądają na bielusieńkie, jednakże przy bliższym poznaniu okazuje się, że większość lodowych gór pokrywa czarny wulkaniczny pył, a kolorowy świat nagle zmienia się w monochromatyczny 🙂
Drugą połowę dnia spędziliśmy w cudownym i łatwo dostępnym, ciągnącym się przez 2 kilometry kanionie Kifkjubaejarklaustur…
Trzeciego dnia mieliśmy okazję poczuć co to znaczy „prawdziwa” islandzka pogoda – na słynnej czarnej plaży Reynisfjara koło Vik i na półwyspie Dyrholaey wiało przeokrutnie…co dodatkowo chyba dodawało uroku tym pięknym nadmorskim krajobrazom.
Kolejne na naszej trasie były trzy wspaniałe wodospady – Skogafoss, Seljalandsfoss i trudno dostępny, bo ukryty w skałach Gljufrabui
Czwarty i ostatni dzień naszego tripu był bardzo różnorodny – zarówno pod względem widokowym, jak i pogodowym 😉 Na wschód słońca czekaliśmy nad kraterem Kerid z którego udaliśmy się zobaczyć wybuchający co kilka minut Geysir. I choć wrażenie robił ogromne, to chyba najbardziej zapadł nam w pamięci kolejny punkt na naszej trasie – spektakularny, ogromny wodospad Gullfoss, który o tej porze roku prezentował się naprawdę wyjątkowo! Przedostatnim naszym celem był Park Narodowy Pingvellir – miejsce o dużym znaczeniu historycznym (w tym miejscu w 930 roku zebrał się pierwszy islandzki parlament) jak i geograficznym, bowiem to właśnie tu stykają się dwie płyty tektoniczne – północnoamerykańska i euroazjatycka… Potem jeszcze popołudnie i wieczór w maleńkim jak na stolicę Reykiaviku i powrót do domu.
Co możemy powiedzieć o Islandii? Jest piękna, różnorodna i nie sposób się w niej nie zakochać…chyba żadne zdjęcia w pełni nie są w stanie oddać jej prawdziwego piękna… Jest bardzo przyjazna, choć droga! Maleńka, a miejscami wciąż jeszcze bardzo dzika i dziewicza. Aaaa… i pogoda wcale nie jest taka najgorsza 😉