Tajlandia…większości z nas jawi się jako raj na ziemi. I faktycznie tak jest, bo Tajlandia jest piękna, zielono – morska, obrośnięta palmami kokosowymi, przepełniona cudownymi małymi i większymi plażami… Komu marzy się zobaczyć taką scenerię, niech koniecznie zerknie na mój poprzedni wpis. Ale Tajlandia ma też swoje drugie oblicze – zatłoczone, duszne ulice Bangkoku, małe wioski na wyspach, czy nowoczesne kurorty niewiele odbiegające od tych w Mielnie czy Kołobrzegu. W Tajlandii spędziłam ponad miesiąc, widziałam chyba i dużo i mało! Na tyle mało, by czuć niedosyt i chęć powrotu, ale i na tyle dużo by szczerze polubić ten kraj. Bo wydaje mi się, że Tajlandię, albo się kupuje w całości albo wcale, z jej urokami, ale i wadami. Większość turystów zahacza o Bangkok, a potem przenosi się w bardzo urokliwy widokowo rejon Krabi. My w Bangkoku spędziliśmy tydzień, ale większość naszego wyjazdu upłynęła na wyspie Koh Phangan. I było to chyba najlepsze co mogło nas spotkać, ponieważ wyspa ta nie jest jeszcze tak mocno turystyczna i można poczuć prawdziwy smak Tajlandii. A jeśli o smakach mowa – w Tajlandii głównie się je! My jedliśmy na okrągło- tylko tajskie jedzenie i tylko z ulicy! I powiem szczerze, że choć wiele kuchni miałam już okazję kosztować, to oprócz włoskiej, kuchnia tajska nie ma sobie równych! I nawet chyba za bardzo nie przytyłam 😉 Musze Was też zmartwić – w Tajlandii jest brudno – Tajowie niestety nie dbają o swoje narodowe dobro, nasz sanepid miałby tu dużo roboty! Jest brudno na ulicach, w domach, czy restauracjach. Mimo tego wszędzie trzeba zdejmować buty i chodzić boso – ot taka tajska przewrotność;)
Zapraszam Was na ulice Tajlandii, jestem ciekawa czy Wam się spodoba! Ja ten gwar, zaduch, tłok i zapach uwielbiam i z pewnością niebawem wrócę tam ponownie, może nawet na dłużej….